Wojtek Bartoszyński - Venuską po Zalewie

Zdobycie Braniewa, czyli relacja z pływania Venus po Zalewie Wiślanym
Wojciech Bartoszyński 

Po wielu wakacjach spędzonych z przyjaciółmi na WJM, postanowiliśmy (za moją namową) spróbować czegoś innego. Wybór padł na Jeziorak i Zalew Wiślany. I oczywiście system dróg wodnych je łączący. Ostatnio pływaliśmy w czwórkę Venuską. Ponieważ jej parametry nam odpowiadały (znaczy współczynnik cena/wygoda :-) - wyczarterowaliśmy Venuskę od pokazującego się na grupie Radka (RadekNet). Formalności dokonane pozostaje czekać na wakacje. Czekamy, czekamy, czekamy ...

W międzyczasie uzgodniłem z Radkiem że Venuskę weźmiemy w Iławie a Oddamy w Kątach Rybackich. To naprawdę dobre rozwiązanie, że nie trzeba wracać, a dwa tygodnie można bezstresowo żeglować cały czas gdzie indziej. Lubię na wakacjach nie wiedzieć jaki dzień tygodnia, jaka data i godzina. Nigdy nie planowałem jakiejś marszruty (na śródlądziu). Na WJM jachty braliśmy i zdawaliśmy w tym samym porcie. Przy dwutygodniowym czarterze pierwszego dnia obieramy kierunek i płyniemy. Jak nam się jakiś port czy binduga podobają zostajemy dłużej, jak mamy ochotę płyniemy od rana do wieczora. Po tygodniu dzwoni alarm - to znak że trzeba zmienić kierunek (czy jak kto woli wektorowo: zwrot, bo kierunek ten sam pozostaje). Czekanie przyniosło oczekiwany rezultat: dzień W nadszedł ...

Nie jedziemy samochodem - z wielu powodów: po pierwsze nie mamy samochodu :-). Pozostaje więc nasza "ukochana" PKP. Nie, nie koleje lubię, ale PKP niekoniecznie. Ale cóż, po ponad ośmiogodzinnej podróży (ja to cholera wszędzie mam daleko!) udaje się dojechać do Iławy. Wcześniej dzwonił Radek: "czy możemy odebrać jacht o jeden dzień szybciej?". Zamierzaliśmy spać jedną nockę w Iławie - więc jasne że możemy.  Wieczorkiem przejęcie jachtu - bez zbędnych formalności. Rano szukamy w Iławie bankomatu - jakoś tak w pociągu nie fajnie mieć wypchany portfel -znaleźliśmy dwa: pierwszy nieczynny, a drugi ... nieczynny.

Oglądamy dokładnie Venuskę i rozpakowujemy się. s/y Nirvan ma nieźle rozplanowane wnętrze. Po rozpakowaniu się zostają nam jeszcze trzy wolne bakisty i sporo jaskółek. Podoba nam się też achterpik powstały w przedłużonej, w stosunku do typowej, o ok. 0,5 metra rufie. Poza achterpikiem mieszczącym swobodnie paliwo, narzędzia, kanistry, korzyść jest taka że pawęż nie ciągnie wody. Niestety wyposażenie pokładowe jest dość ubogie. Najbardziej dziwi mnie brak czegokolwiek związanego z kładzeniem masztu. Nie mówię o "bramie", "wytyku" czy windzie - nie ma nawet krzyżaka nie mówiąc o koszowej podpórce. Ale - damy radę, choć wolałbym te urządzenia od sztywnego rolera foka. A propos jak nazywa się linka którą wybierając powoduje się rolowanie żagla? U nas to była "łososiowa linka" albo krócej "łososiowa" w wyrażeniach: "wybierz łososiową!" czy "sklaruj łososiową". I myślą że tak już zostanie na innych jachtach (niezależnie od koloru) :-)) Proporczyk SIZ wędruje pod saling. No właśnie: pod prawy bo do mnie przemówiła ta argumentacja: http://tiny.pl/qr1j Ale spierał się nie będę, może trzeba jednak tak: http://www.zeglarstwo.sail-ho.pl/symbole/symbole.htm

Jeziorak.
On jeszcze przypomina trochę Mazury. Łódek oczywiście mniej niż na głównym szlaku, ale z jakimiś bocznymi zakątkami WJM można od biedy porównywać. Tylko te stosunki międzyludzkie. Boże! Motorowadniacy machają! Ale windsurferzy - tak jak na Mazurach nie chcą odmachiwać :-)  Płyniemy do Siemian. Postój 10 zł. Prysznice - pobliskie pole namiotowe, gdzie również można zacumować za 10 zł.  
Następnego dnia - ucieczka z Jezioraka - spragnieni jesteśmy pochylni. http://www.siz.sail-ho.pl/drogiwodne.jpg Nocleg w Miłomłynie "na rozstaju dróg". Rozmawiamy ze śluzowym, oglądamy śluzę do Ostródy. http://tiny.pl/qrjt Wszystko ręcznie napędzane. Pięknie przystrzyżony trawniczek. Nawet Toi-tojki są.  Rano wyprawa do miasta - zakupy. W mieście dorwała nas gwałtowna ulewa. Pół dnia spędziliśmy w barze - cóż nie należy kopać się z "barową pogodą". :-)  Po deszczu płyniemy kanałami i jeziorami do pierwszej pochylni. To niezapomniane przeżycie. Świecące po ulewie słońce i padające z drzew zwieszających nad kanałem swe gałęzie krople wody. Parujące poszycie - czujemy się jak w amazońskiej dżungli. Przyroda. Dzikość. Bardzo późnym popołudniem docieramy do Buczyńca. Oglądamy urządzenia pochylni, grilujemy. O piątej rano budzą nas dziwne dźwięki. Z lasu wylazło stadko jakichś dziwnych, czarnych, spasionych ptaków podobnych z postury do kur. Idą nabrzeżem w kierunku jachtu i gulgają. Ka choroba? Ameryka południowa? Aparat - szybko pstryk - żeby nie spłoszyć. Idziemy spać.

Rano zwiedzamy Toi-toiki i muzeum kanału oraz maszynownię. Na podwórku za straganami spotykamy nasze "dzikie" ptaki. To perliczki hodowane przez kogoś :-))) Patrzymy jak ... no właśnie: jak płynie się przez śluzę to mówimy "śluzować się", a przez pochylnię to nawet trudno powiedzieć "płynąć". Znowu: "jechać"? jachtem? -  głupio jakoś. "Iść"? Pada propozycja "pochylać się" - przyjęta przez aklamację :-) Inni się pochylają. I tu znowu obyczaje dla obeznanych z Guzianką mogą być szokujące: Przed pochylnią nocowało kilka jachtów: 
- Wy byliście pierwsi - płyńcie,
- jesteście w cztery jachty, idźcie pierwsi,
- mu jeszcze do muzeum,
- no dobrze to teraz Wy, itd.
Normalnie Panie pełny Belweder.


W końcu wchodzimy na wózek wraz z Niemcami w canoe-kajaku. Trochę denerwują widzowie z brzegu (autokar dowiózł właśnie niemieckich emerytów na statek) i kilkadziesiąt wycelowanych w nas aparatów fotograficznych. Przydałaby się tablica „zakaz fotografowania” :-) Stoimy zacumowani. Dajemy uroczysty sygnał gongiem. „Drużnik pociąga za linkę - sygnalizując maszyniście że można ruszać. Ruszamy. Znaczy rusza wózek a jacht po chwili. Podciągam jacht do przodu i układam tak, aby oparł się z leciutkim przechyłem na ściankę wózka. (Technika utrzymywania jachtu ok. 10 cm od burty wózka okazała się najlepsza - w momencie gdy kil spoczywa na belkach stanowiących dno wózka burta jachtu sama znajduje oparcie na belkach burty wózka, i cumy są w zasadzie niepotrzebne.)

Porażająca w pochylni jest prostota i niezawodność zastosowanych rozwiązań. http://tiny.pl/qrj7 Budka dróżnika postawiona jest na „przegibku” pochylni tak że może on obserwować oba wózki. Łączność z maszynownią zapewnia stalowy drut podparty na kilku słupach, którego pociągnięcie uruchamia sygnalizację w maszynowni. No i napęd - energia spadającej wody. Żadnych silników spalinowych czy elektrycznych. To trzeba zobaczyć, a najlepiej osobiście się „pochylić” :-)
Kanał i następna pochylnia. Bierzemy rodzinkę Niemców z canoe na hol. Po drodze zaprzyjaźniamy się trzaskamy parę fotek tej miłej rodzince (mąż + żona + córka ~8-10lat) wymieniamy się mailami. Pochylni jest pięć, technika pokonywania taka sama. Pierwsza i ostatnia (Buczyniec i Całuny) mają wózki z wyższymi burtami. Między Jeleniami i Całunami jest cywilizowana binduga, jednak nie zatrzymujemy się tam. Płyniemy przez Drużno (rezerwat) do Elbląga. Drużno to też niezapomniane przeżycie. Dość spore jezioro praktycznie całkowicie zarośnięte roślinami i pływającymi wyspami, praktycznie dywan z roślin. Raj dla ptaków i ornitologów. Jedynie oznakowany kanał żeglowny nie jest zarośnięty. (chyba że jakąś wysepkę zdryfuje na jego środek) Kilkakrotnie wyłączam silnik. Cisza. Absolutna Porażająca Cisza. Nie, nie taka bezdźwiękowa: słychać głosy przyrody:  ptaki, chlupanie. Ale dla uszu mieszkańca miasta jest to Absolutna Cisza  ...

Elbląg.
Prawdziwy morski port. Kanał portowy robi wrażenie. Płynąc widać pięknie „stare” kamieniczki. Hmm ... budujące jest że miasto nie jest plecami do wody i możemy oglądać nie tylko śmietniki i zaplecza magazynów :-) oby takich więcej. Przystań kajakowa pusta nie ma nikogo, płyniemy do harcerzy. Cumujemy, ale stan pryszniców owocuje decyzją płyniemy dalej do „Wodnika”. To cichy porcik, ale sanitariaty są OK. Sprzedają też piwo. Niestety nie ma żadnego baru czy restauracji. Wycieczka na piechotę do miasta zwiedzanie połączone z poszukiwaniem ... mięsa. Naprawdę ze dwie godziny szukaliśmy sklepu mięsnego, który sprzedawałby mięso a nie tylko wędliny. Sprzedawczynie odsyłają nas od jednego do drugiego sklepu lub informują:  „nie prowadzimy”. Dopiero jedna, przyciśnięta pytaniem: „A gdzie Pani kupuje mięso” zeznała prawdę. :-) 

Wypływamy tak że do mostu pontonowego docieramy o 1755. A, zgodnie z rozpiską most otwarty jest dla żeglugi między innymi 1700-1800. Dopływamy. Zamknięty. Cholera, o co chodzi? A nie „otwarty” a „otwierany”! Szast-prast może 2 minuty minęły i dwóch facetów otwarło dla nas przeprawę. Kolejne dwie- trzy minuty - ruch kołowy przywrócony. Zapytali tylko o nazwę jachtu (nie ma jej namalowanej na burcie). Pewnie ich jakoś z paliwa rozliczaja bo most otwierany jest silnikiem spalinowym.

Nadbrzeże.
Wieczorem wchodzimy do Nadbrzeża. Pomost wprawdzie zniszczony ale wojskowy (bez munduru) wita nas miło. Pokazujemy fotki z Kulińskiego. Mała sensacja oglądają wszyscy: Komendant, jego kumple, obsługa baru: „To nasze Nadbrzeże!”, „Ale zarosło!”, „O, a baru nie było!”. Komendant - Krzysiek to ciekawy człowiek. Pytamy o opłatę: „Nie wiem czy wogóle od Was brać.” Pytamy o grila: „Nie ma problemu” i wydaje rozkaz swemu jedynemu żołnierzowi (drugiego puścił na urlop) aby grila rozpalił. Pytamy o możliwość noclegu (umówiliśmy się z dziadkami mego syna, że wioząc go na obóz nas odwiedzą): „Najwyżej dam im swój pokój”, Pytamy o możliwość nabycia ryby - wyciąga komórkę i dzwoni do rybaków. Rano daje nam świeżo wędzoną rybką i ... nie wie ile ona kosztuje. Kanał od 1999 zarósł bardziej (Kuliński). Obecnie linia trzcin sięga do drewnianego, mocno sfatygowanego sztormem pomostu.

Piaski vel Nowa Karczma
Port - jak w Kulińskim. Spotykamy tu czterovenuskowy obóz poznany na Buczyńcu. Trochę mało miejsca - stajemy nie przy pomoście ale do kei u jego nasady. Pytam rybaka czy można: „nie ma sprawy”. Wieczorem rybka w restauracyjce. Rano scenka rodzajowa: „Oczekiwanie syna na powrót taty - rybaka” Synek ~8-10lat czekał na kei z mamą. Tata przywiózł jedną skrzynkę ryb. Czy to się opłaca?
Po śniadaniu idziemy na plażę na „drugą stronę” i spacerek do granicy (zawszeć to jakiś cel i atrakcja). Ludzi mało, pod samą granicą pojedyńcze golasy. Sami też się kąpiemy w Bałtyku mimo braku kąpielówek :-) Wracamy częściowo plażą a częściowo drogą, przez zabudowania Pisków. To już nie jest wieś rybacka to kurort morski! Na razie zabudowa trochę jarmarczna ale chyba mieszkańcy doszli do wniosku, że z turystyki można żyć, a ze skrzynki ryb - nie bardzo.

Tolkmicko
Wchodzimy tu tylko na chwilę po paliwo. Frombork to dziura! Poza Wzgórzem Katedralnym i gniazdem smażalni tam nic nie ma. Pytanie miejscowego o „centrum” i bankomat wywołało niepomierne zdziwienie! Jednak seans w planetarium (też w katedrze) jest wart zobaczenia. Opłatę portową wnosi się ... na stacji PKP. No inna rzecz że do stacji z portu jest jakieś 200 m. Na stacji toalety. W porcie stoją także czyste Toj-tojki (3szt), i Toj-tojka-prysznic. Wprawdzie nas trochę postraszyli że kogoś pokopało ale w obliczu alternatywy „śmierdzieć - zaryzykować pokopanie” wybraliśmy to drugie :-) Ofiar nie było. Opłata portowa za Venus zł 4,10 (może 4,20zł).

Wracamy z wycieczki (PKS) do Braniewa a tu przy jachcie kręci się dwóch takich i patrzą na SIZ-banderkę. Jeden w koszulce przyjemniaczków, drugi z SIZ-banderką. Cypis, Szczepan i Ania przypłynęli Hasipową Pianką odprawić się do Rosji. Trochę skołowani przygotowaniami: Cypis banderki kurtuazyjne zdobywa/szyje/maluje, pakują się. Zdzwoniłem się z Panta_rei’em - przyjechał na rowerze nas odwiedzić (nano SIZ). Córka się trochę wynudziła. Umówiliśmy się na następny dzień. Wieczorkiem pośpiewaliśmy trochę z piankową załogą. Ambitnie chcieli odprawę na jak najwcześniej - trochę ich bosman (UM) wyprostował, a i miejscowi twierdzili że przed 1000 nie wyjdą. O 0800 stali już przy kei WOPików. Miejscowi się pomylili - wyszli ~0955 :-) My wyszliśmy trochę później kierując się w stronę Pasłęki. Po drodze jeszcze Piankę obfotografowaliśmy, okrążając ich.


Pasłęka
Sławek dał nam dość precyzyjne wskazówki dotyczące wejścia w Pasłękę (rzekę). Trafiliśmy bez pudła ale u samego ujścia widzimy sieci. Dziwne jakieś: zielone i czerwone chorągiewki mają? Ale Kolor chorągiewek to na zalewie kwestia przypadku: co tam rybakowi pod rękę wpadnie to za chorągiewkę robi (bywają np. białe w czerwone grochy). Z bliska dopiero okazało się że to jednak tor wyznaczony. Gdybyśmy wcześniej dysponowali tym http://grota.mine.nu/sztrandek/pas.jpg byłoby łatwiej, ale weszliśmy „wedle trzech buczków” (znaczy: żółtej kreski) :-) Raz przytarliśmy mieczem (specjalnie opuszczonym), na wejściu, gdzieś miedzy dwoma czerwonymi ze sławkowego rysunku. Zatrzymaliśmy się w „Domu Rybaka” na obiad. Pomościki małe, ale bezpieczne. W budynku sanitariaty, restauracja, hotel. Zimne piwo. Dobre flaczki. Po drugiej stronie plaża. Przyjemnie. Pożyczamy dwie deski i konstruujemy krzyżak, kładziemy maszt i ... hajda na Braniewo!

Braniewo
Pasłęka jest w 100% żeglowna. Szliśmy całą drogę z opuszczonym mieczem (ponad metr). Woda czysta. Nurt niezbyt wartki. Po godzinie - półtorej widzimy obiecany po prawej kościółek. Wędkarze i kąpiący się robią na nasz widok wielkie oczy - chyba poza kajakiem nie widzieli tu innych jednostek. Po kilku minutach przepływamy pod mostkiem z dachem i stajemy przy eleganckiej betonowej kei w centrum Braniewa. Po chwili pojawia się Sławek z szampanem: Braniewo zdobyte!!! http://grota.mine.nu/rozne/102.jpg

Apel do J. Kulińskiego: Proszę wśród portów zalewu w następnym wydaniu ująć również Braniewo! I wykreślić z rozdziału „Naturalne miejsca schronienia” krytykę ujścia Pasłęki.

Zostawiamy jacht przycumowany (o zgrozo!) do drzew i jedziemy do „stodółki” oglądać sławkowego Sztrandka. Piękna robota. Nie spodziewałem się takiej staranności wykonania! Ta precyzja jest porażająca!  Wracamy na jacht, okrętujemy Sławka, bierzemy na pokład jego rower i wędki i hajda na wyspę. Stajemy na pięknej plażyczce. Sławek mówi idziemy, to idziemy. Nasz przewodnik zaczyna grzebać w jakichś śmieciach na brzegu, o co chodzi? Po chwili pokazuje nam podniesiony bursztyn. Nie jakiś tam mikroskopijny okruszek ale kawałek tak z 1,5x1 cm. (później każdy z nas znajdzie własnoręcznie przynajmniej jeden kawałek). Zbieramy drzewo na ognisko. Sławek zarzuca wędki, oddając jedną „w czarter” Jackowi. No i właśnie Jacek wyciąga węgorza! Pieczemy go na ognisku. Jest pyszny! Jacek stwierdził: „Tak świeżej ryby to jeszcze nie jadłem!”. Moja załoga idzie spać a my gadamy ze Sławkiem do świtu. Przeżycia niezapomniane! Dzięki Sławku!

Suchacz
Na prawym brzegu wyrasta coś, co ma szansę wyrosnąć na marinę. Trochę straszą pływające pomosty wykonane z tego co było pod ręką, ale jest do czego zacumować (stoi tu 30 jachtów.  Na ładnie utrzymanym brzegu świetlica-hangar, jest toj-tojka. Nie ma  niestety prysznica. Z rozmowy z właścicielem wynika, że jest też zawiść rybaków. Mówił nam że na zorganizowane przez niego półkolonie dla miejscowej dzieciarnie (dofinansowane z czegoś-tam, więc opłata za turnus wynosiła 5zł) przyszła dwójka dzieci! Podczas naszej obecności była też  kontrola z UM: pomosty nie mają atestu PRS :-(

Kąty Rybackie
W „Barkasie” nie ma dwóch pomostów jak u Kulińskiego - jest jeden. Są prysznice! Troszkę dużo tu rodzajów dziłalności: żaglówki, port, rowery wodne, optymisty. Ale porcik dzięki temu żyje. Pakujemy się, koniec rejsu. :-(